"Die Pommerische Zeitung" 31 january 1998
WINTERTAGE
IM HAFFBAD ZIEGENORT
Bei uns in
Pommern und somit auch in Ziegenort, begann der Winter überwiegend schon im
November. Er endete erst im Februar oder März. Manchmal fielen sogar im April
und Mai noch vereinzelt Schneeflocken. Wir Kinder
freuten uns schon immer, wen wir das Schellengeläute der Pferde hörten, denn
dann versuchten wir, uns mit unserem Rodelschlitten an die Pferdeschlitten „anzubammeln“.
Es wurde uns meistens auch erlaubt. Oft fuhren wir mit bis zum Herzberg, denn
dort waren ja die großen Rodelbahnen. Es herrschte da ein lustiges Treiben. Wir
Jungen nahmen dann auch unsere Mädchen vor uns auf den Schlitten, und mit
Geschrei ging es den Berg hinab. Vor der Schule
waren am Nachmittag Stunden für Leibesübungen festgelegt. Im Winter wurden
diese Stunden zum Rodeln oder Schlittschuhlaufen verwandt, natürlich unter
Lehreraufsicht. Jede kleine Anhöhe wurde zum Rodeln benutzt. Viel Spaß hatten
wir auch immer, wenn wir die Böschung an der Ladestraße beim Bahnhof mit
unseren Schlitten abwärts in die Wiesen fahren konnten. Dort waren auch wieder
Jungen und Mädchen sehr vergnügt. Sonntags
wurden die Pferde vor besonders schöne Schlitten gespannt. Auch unser Pastor
Thiele wurde von Gustav Knochenhauer mit dem Pferdeschlitten zum Gottesdienst
nach Königsfelde gefahren. Einmal sind sie bei einer Schneeverwehung umgekippt.
Das erste, wonach Herr Knochenhauer suchte, war die Rumbuddel. Als er sie
wohlbehalten gefunden hatte, kümmerte er sich auch um den Pastor. Wenn es noch
nicht so starkgefroren hatte, tummelte sich jung und alt mit den Schlittschuhen
auf den zugefrorenen Wiesen. War es dann Kälter geworden, ging es ab zum Hafen,
Strand oder Haff, denn Ziegenort liegt ja am „Großen Stettiner Haff“; zu
DDR-Zeiten wurde vom „Oderhaff“ gesprochen. Wir haben
manchmal weite, schöne Touren gemacht. Wiederholt sind wir nach Elsenruh oder
Jasenitz gelaufen. Die Mütter waren immer sehr froh, wenn wir unbeschadet
wieder nach Hause kamen und nicht eingebrochen waren. Mit hochrotem Gesicht
kamen wir dann in die Stube, konnten viel erzählen und uns aus der Röhre
Kachelofens wohlduftende Bratäpfel nehmen. Wehmütig
denke ich oftmals an diese schöne Zeit zurück und werde mich immer sehr, sehr
gerne an sie erinnern. Die Erinnerung ist eine mysteriöse Macht und bildet die
Menschen um. Wer das, was schön war, vergisst, wird böse. Wer das, was schlimm
war, vergisst, wird dumm!
Günter Timm ZIMOWE DNI W TRZEBIEŻY Zawsze, gdy tylko pojawiał się pierwszy śnieg mieliśmy nadzieję, że spadnie go dużo więcej. Nasze życzenia przeważnie się spełniały. A jak później wyglądała nasza miejscowość? Wszędzie leżał śnieg. Po ulicach nie jeżdżono samochodami, wszystko było transportowane saniami. Hurtownik piwa Bartel, spedytor Richter (póżniej Hartmann), handlarze węglem i drzewem Gericke i Ehlert, mleczarnia z Wilhelmsdorf (Uniemyśl) i wielu innych właścicieli koni posługiwało się wówczas tylko saniami. Zawsze dostojnie wyglądał leśniczy Schröder, jadąc przez wieś do lasu. Wielu chłopów dorabiało zimą, zwożąc na płozach z lasu pnie drzew. Przy końskich nozdrzach wisiały sople lodu pojawiające się także na brodach ich właścicieli. Chłopi zatrzymywali się często w „Vereinshaus Richard Kasten” i rozgrzewali się „keksem” (rum z kostką cukru) lub grogiem.
Jako dzieci cieszyliśmy się, gdy słyszeliśmy dzwonki zaprzęgu, próbowaliśmy wtedy swoimi sankami podczepiać się do sań. Przeważnie nam na to pozwalano. Często zabieraliśmy się do góry Herzberg, ponieważ były tam najlepsze trasy do zjeżdżania. Panowała tam wspaniała atmosfera. Dziewczyny siadały z przodu i razem z chłopcami z wrzaskiem zjeżdżały w dół. Po południu przed szkołą mieliśmy zajęcia wf. Zimą godziny te przeznaczano na jazdę na sankach lub łyżwach, oczywiście pod opieką nauczyciela. Każde małe wzniesienie wykorzystywano do zjeżdżania. Frajdę sprawiała nam jazda po pochyłym poboczu ulicy Ladestrasse przy dworcu kolejowym. W niedzielę konie zaprzęgano do szczególnie pięknych sań. Gustav Knochenhauer woził naszego pastora na msze do Königsfelde (Niekłończycy). Raz wywrócili się na niewielkiej zaspie śniegu. Pierwsze, czego szukał pan Knochenhauer, była butelka rumu. Gdy już ja znalazł, zatroszczył się także o pastora.
Gdy nie było zbyt dużego mrozu, mali i duzi, podążali na zamarznięte łąki. Przy większym mrozie szło się do portu, na plażę lub Zalew, Trzebież leży przecież nad Zalewem Szczecińskim. Wybieraliśmy się w długie i wspaniałe trasy. Wielokrotnie docieraliśmy na łyżwach do Elsenruh lub Jasienicy. Naszym mamom spadał kamień z serca gdy wracaliśmy zdrowi i cali, a przede wszystkim nie skąpani. Z czerwonymi od mrozu twarzami, siedząc w izbie jedliśmy pachnące pieczone jabłka i opowiadaliśmy o naszych wyprawach. Z nutką żalu w sercu myślę o tej wspaniałej przeszłości i ciągle będę ją wspominał. Wspomnienia to tajemnicza siła doskonaląca osobowość człowieka. Kto nie ma tych pięknych, zgorzknieje, a kto zapomni o złych rzeczach, będzie głupcem. Tłumaczenie: Michał Olszewski |