Drogi
Andrzeju, cieszę się, że zapytałeś mnie o dzieciństwo i wspomnienia z
Trzebieży, ponieważ miałam pretekst aby zapisać, wydrukować i zebrać to,
a nawet dać kopie znajomym, ponieważ oni nie mają o niczym pojęcia ! I w
końcu, mój syn i moje wnuki kiedyś może to przeczytają. Pisałam tak, jak
bym mówiła, bez żadnej konkretnej edycji.
Dzieciństwo
Urodziłam się w Małej Trzebieży w 1931 roku, ale nic nie pamiętam z
tamtego okresu. Chodziłam do szkoły w Trzebieży, a potem w Policach. Matka, Hedwig
Miroschnitschenko
powiedziała mi, że byli
strasznie biedni. Był rok 1931, mój ojciec Teodor Miroschnitschenko ledwo co mówił
po Niemiecku, ponieważ był uchodźcą z Ukrainy po Rewolucji Październikowej
z roku 1917, ale za to był świetnym szewcem. Moja matka chodziła od domu do
domu, aby zbierać od ludzi buty wymagające naprawy, a później naprawione
dostarczała z powrotem właścicielom. Całkowity dochód wynosił w tamtym
czasie 10.00 marek miesięcznie. |
Rodzina
Miroschnitschenko 1931 r.
|
Z powodów biznesowych zdecydowali się przeprowadzić do Dużej Trzebieży.
Przenieśliśmy się do małego domku w pobliżu portu. Zaraz obok teraźniejszego
kapitanatu, dawniej rezydencji Pana Trettina. Mój ojciec wybudował drewniany
dom, w którym były 2 pokoje. Jeden był szewskim warsztatem naprawczym, a
drugi był sklepem obuwniczym, mieścił się on na ulicy Neuwarpstr. (ul. WOP),
zaraz obok olbrzymiego domu (dawny młyn) Pani Lemke.
Sklep
i warsztat szewski
1934 r. |
Z notesu mojego ojca |
Papiernia
"Skolwin"
|
Naprzeciwko naszego domu w porcie, pamiętam masę ściętych z lasu drzew
przygotowanych do zwodowania, do Feldmuehle (papierni Skolwin) w pobliżu
Szczecina.
To było dla nas dzieci wspaniałe miejsce do zabawy. Skakaliśmy
z jednego drzewa na kolejne, czasami się jednak kaleczyliśmy spadając z
tych właśnie drzew. W parku obok portu odbywały się często festiwale dla
dzieci, takie jak festiwal majówkowy. Z tego co pamiętam odbyła się np. parada lamp, z małymi świeczkami wewnątrz
tych lamp.
Jedna z moich przyjaciółek mieszkała naprzeciwko sklepu mojego ojca (zaraz
obok obecnej księgarni). Jej rodzice mieli olbrzymie gospodarstwo i wiele zwierząt.
Bawiłyśmy się na polach, które były przepełnione pięknymi kwiatami. Z
drugiej strony ulicy Hindenburgstrasse (Kościuszki) mieszkała moja druga
przyjaciółka. Co roku na szczycie stodoły było bocianie gniazdo, po południowej stronie jej domu ( w kierunku Szczecina) znajdowała się
olbrzymia łąka. W zimie ten teren zawsze był zalewany i zamarzał. Każdy
jeździł na łyżwach po olbrzymim terenie, a szczególnie podczas pełni księżyca,
to było po prostu niebo. Naprzeciwko nas w wielkim budynku
mieszkała rodzina Prinz. Zdjęcie z dziećmi na sankach - starsza dziewczyna z dzieckiem to
Inge Prinz i jej malutka siostrzyczka.
Przyjaciele z dziecięcych lat |
1932
r.
|
1939
r.
|
Jeśli chodzi o zabawki, to miałam jedną lalkę, która potrafiła otwierać i zamykać oczy. Każdego Bożego
Narodzenia moja mama
szyła dla niej nową sukienkę i naprawiała oczy, które wpadały do wnętrza
jej głowy. Nie pamiętam, aby moi przyjaciele mieli zabawki, oprócz jednego
kolegi, który również mieszkał blisko portu. Pamiętam miał zestaw kolejowy. Tym pociągiem bawiliśmy się pod jego kuchennym stołem, u niego w
domu.
Pamiętam, że w porcie, pewna kobieta wywieszała swoje pranie. Był również
mały prom kursujący do Stepnicy.
Port
- przystań pasażerska
Podróże promem do Szczecina i do Świnoujścia były
zawsze dobrą zabawą. Moi rodzice często pływali tym promem do
Szczecina, ponieważ tam zaopatrywali się w skórę i nowe zapasy produktów
potrzebnych do szycia butów. Korzystając z wizyty w Szczecinie szliśmy
do
UfaPalast. To było kino. Przed filmem jakiś człowiek grał na Wurlizer
Organ i to było najpiękniejsze. Na górze znajdowała się kafejka,
gdzie można było kupić kawę i ciastka, zawsze przygrywała jakaś kapela.
Pewnego razu była tam kapela Ukraińska. Mój ojciec był bardzo szczęśliwy
- mógł porozmawiać z muzykami. Odwiedzaliśmy też Hakenterrasse (obecne Wały Chrobrego),
ogród wzdłuż portu w Szczecinie jak pamiętam obsiany był pięknymi kwiatami.
Niedaleko znajdował się rynek rybny.
Ufa
Palast - obecnie Galeria "Centrum"
|
Hakenterrasse - Wały
Chrobrego
|
Fischbollwerk
- rynek rybny
|
W Trzebieży mieszkał jeszcze jeden Rosjanin, również tu przybył
po rewolucji. Często go odwiedzaliśmy. Miał olbrzymi ogród za stacją
kolejową, pomiędzy Neuwarpstr. (ul. WOP). i Hindenburgstr. (ul. Kościuszki).
Zasadził masę drzewek owocowych i jarzyn, oraz posiadał ule. Dostawaliśmy
od niego miód. Nie mam pojęcia jak potoczyły się jego losy.
Piekarnia Alberta Klossa 1920 r. |
Ten sam dom w
1997 r.
|
W środku wioski była również stara piekarnia. Piekarz, którego widać
jak stoi przed domem, pił alkohol na Małej Trzebieży i kiedy wracał
do domu, wpadł do małego strumyka przy drodze i utopił się. Moja mama negocjowała z
wdową, Panią Kloss, aby odsprzedała ona ten dom rodzicom, aby mogli założyć
sklep obuwniczy. Transakcja doszła do skutku, starsza kobieta miała zostać z
nami i mieszkać na górze w olbrzymim pokoju, do tej pory, do kiedy będzie
żyła. Później mój ojciec wyburzył olbrzymi piec kaflowy, aby zrobić
pokoje. Mieszkaliśmy w kurzu, pyle i bałaganie. Przód na zewnątrz domu
został przerobiony, sklep był po prawej stronie, a warsztat był w ogrodzie.
Z tyłu domu 2 pokoje były niewykończone, a piwnica została wykopana. Poza
kuchnią, warsztatem, sklepem oraz sypialnią, wszystko było zabałaganione.
Niestety nie posiadam zdjęcia innego zdjęcia, mam tylko jedno bardzo
stare.
Teraz, gdy mieliśmy własny dom, mieliśmy ogród z
warzywami, kwiatami i zasadzonymi drzewkami wiśni. Mieliśmy świnie,
kurczaki, indyki, kaczki i króliki. Świnia i kurczak były moimi pupilami.
Indyk atakował każdego wchodzącego do naszego ogródka, jeśli nie znał tej
osoby.
Warsztat
szewski, późniejsze miejsce zabaw.
Drewniany domek, dawniej sklep, został przetransportowany
przez konie i toczących się na kłodach do naszego ogrodu. Na strychu tego
domu moi rodzice magazynowali buty, które nie były na ten sezon. Reszta domu
była moim prywatnym przedszkolem. Bardzo często wracam myślami do tego
raju. Nawet zbudowałam mały domek dla mojego syna w moim ogrodzie w Ann
Arbor, Michigan w takim samym stylu.
Pewnego razu moja matka, wracając ze Szczecina kupiła mi wózek
dla mojej lalki. Sytuacja ekonomiczna się zmieniła. Mój ojciec był wspaniałym
szewcem i ludzie z okolicznych wiosek przywozili do niego buty do naprawy.
Kupił nowe i szybkie maszyny, ponieważ reperował wszystkie buty dla szkoły
marynarskiej w Trzebieży. Ludzie z Hintersee przyjeżdżali na rowerach, aby
odwiedzić nasz sklep. Często chodziliśmy na Herzberg, aby zjeżdżać z
tamtej wysokiej górki.
Wieża
obserwacyjna-przeciwpożarowa (już nie istnieje) na górze Herzberg obok
siedziby byłego Nadleśnictwa
|
Góra
Herzberg
|
Pamiętam ze to było niebezpieczne. Chodziliśmy do
lasu na jagody, maliny i szukać grzybów, tych żółtych. One były takie
smaczne. Oczywiście plaża była największą atrakcja, i bardzo często
chodziłam całkiem sama poprzez łąki, tam była ścieżka na plaże. Kiedy
pomyśle o tym, jak to wtedy było, żadnej przestępczości, nie trzeba było
zamykać drzwi, policja nie miała pracy, ludzie byli po prostu rybakami i
rolnikami, i ciężko pracowali, nikt nie próbował oszukiwać.
Poszłam do szkoły, gdy miałam 6 lat. Dostałam duża piękną
torbę z cukierkami, myślę ze to miało ułatwić rozłąkę z matka. Szkoła
była w porządku, ale czułam, ze nauczyciele nie za bardzo mnie lubili. Byłam
zaskoczona, że moja wychowawczyni w czwartej klasie, Pani Joeks, zasugerowała
mojej matce przepisanie mnie do szkoły średniej w Policach. Mój ojciec był
temu przeciwny, nawet wycofał stamtąd moje podanie.
Szkoła
- obecnie M.O.W.
ul. Szkolna
Wojna
W 1939 usłyszałam ze mamy wojnę. Nie wiedziałam, co to
oznacza. Mój ojciec miał pełno map w swoim warsztacie. Tak właściwie to
chciał uciekać do Szwajcarii, ale to nie wypaliło. On musiał wiedzieć, co
się szykowało, moja matka tego nie rozumiała. Moja podroż do Polic nie była
prosta. Nasz pociąg, i tego nigdy, nigdy nie zapomnę, wyjechał z Trzebieży
o 6:36 rano. Pociąg zabrał więcej uczniów po drodze. Po szkole i ćwiczeniach
fizycznych, byłam kompletnie wyczerpana. Często jadaliśmy w
Banhofsgaststaette w Policach. W szkole nawiązaliśmy dużo znajomości spoza
miasta. |
|
Nie pamiętam nazwy ulicy prowadzącej z dworca kolejowego do mojej
szkoły. W szkole uczono nas: angielskiego, łaciny, biologii, matematyki i
innych przedmiotów. Później doszedł język francuski, całkiem o nim
zapomniałam. |
Hydrierwerke
Pölitz zdjęcie lotnicze po
alianckim bombardowaniu
|
Pewnego dnia nadszedł rozkaz ewakuacji szkoły z powodu
bombardowania Hydrierwerke w Policach. Dla mnie oznaczało to albo powrót do
Trzebieży, albo ewakuacje z dala od domu. Poszłam z ewakuacja szkoły do
Gartz/Oder. Dano nam prywatne pokoje w domach mieszkańców. Mieszkałam u
milej kobiety, ale jedzenie było jak dla żołnierzy, masowe karmienie, pod
olbrzymim namiotem. Dostałam gorączki i zachorowałam na żółtaczkę.
Wiec moja matka wyrwała mnie stamtąd, zawiozła do dziadka w Angermuende i
zajmowała się mną dopóki nie wyzdrowiałam. Później wróciła do sklepu
obuwniczego w Trzebieży. Często w weekendy jeździłam do domu. Pociągi były
wypełnione po brzegi. Często mdlałam. Później budziłam się siedząc na
siedzeniu, które nigdy nie było przeznaczone dla dzieci, tylko dla dorosłych!
Chodziłam do szkoły, która była ewakuowana z Berlina do Angermuende. Byliśmy
gościnnymi uczniami. Dzieci z Angermuender chodziły do szkoły z rana, a my
popołudniu. |
Moje „szczęśliwe czasy w Trzebieży” były teraz
nawet smutniejsze, jako że mój ojciec miewał ataki paniki spowodowane
wojna, i zdecydował, ze potrzebuje więcej zabawy w swoim życiu. Mówił ze
do tej pory w życiu nie miał jeszcze porządnej zabawy. Wiec
podróżował pociągiem do Polic, do Szczecina i odwiedzał „łatwe
kobiety”. Najpierw sprowadził do domu brunetkę, ale później przyprowadził
blondynkę, z która wprowadził się do domu. Moja matka została wyrzucona i
jedyne miejsce, w którym mogła mieszkać to był mały pokoik na poddaszu.
Moja matka nie miała prawa obsługiwać sklepu, wiec nie miała pieniędzy.
Ta blondynka była 24 letnią wdowa po żołnierzu niemieckim z Polic, która urodziła córkę
na pięć tygodni przed jego aresztowaniem. Mój ojciec w tym czasie miał 42
lata. Matka zarabiała naprawiając i szyjąc mundury na Malej Trzebieży, a
kiedy przyjeżdżałam ja odwiedzić, odwiedzałam ja w małym pokoiku na górze.
Ojciec się do mnie nie odzywał. Niemiecki rząd nic nie zrobił, aby pomoc
mojej matce.
Rosyjski front był coraz bliżej i bliżej. Dla nas
dzieci był rozkaz, że wszystkie dzieci powinny być ewakuowane na zachód,
nikt nie powinien wracać do domu. Ja nie posłuchałam tego rozkazu, i chciałam
jechać do domu do mamy. Pojechałam pociągiem do Szczecina. Na dworcu był
napis, że pociąg do Trzebieży został odwołany. NIE MOGŁAM W TO UWIERZYĆ.
Na stacji w Szczecinie, panował chaos, ciągle przejeżdżały pociągi,
biegające pielęgniarki Czerwonego Krzyża w gumowych, zakrwawionych fartuchach i
transportowani ranni żołnierze. I ja tam stałam. Było bardzo zimno i
musiałam iść do ubikacji, ale tego nie zrobiłam, bo w każdym momencie mógł
nadjechać pociąg do Trzebieży! Żaden jednak nie przyjechał. Pęcherz nie
wytrzymał, i „woda” zamarzła w moich długich ciężkich spodniach.
Teraz miałam dodatkowy problem. W tej mojej beznadziejności, wyszłam z
dworca Hauptbanhof Stettin (Szczecin Główny) i poszłam na ulice, usiadłam na krawężniku i
rozpłakałam się.
W
tym samym miejscu po 58 latach
I wtedy poczułam dłoń na moim ramieniu, i glos, który
zapytał „dlaczego płaczesz „ To był niemiecki żołnierz. Opowiedziałam
mu moja historie, moje niewykonanie rozkazu, i to że nie mam powrotu do domu.
Poczym on powiedział mi, że on i kilku innych żołnierzy jadą ciężarówką
do Trzebieży,
aby uciec łodzią, więc mogą mnie zabrać. Zastanawiam się, co stało się
dezerterującym żołnierzom. W każdym bądź razie, o 3:00 nad ranem byłam
znowu z moja matka. Ona właśnie na mnie czekała! Kolejnego ranka złapałyśmy
„ostatni odjeżdżający pociąg” Niestety, pociąg był przepełniony,
tylko jeden przedział był pusty, ponieważ okna były powybijane i było
bardzo zimno.
Hauptbanhof Stettin
- Dworzec Główny w Szczecinie
Drogi Andrzeju, nie wspominałam, że mój ojciec wniósł wniosek o rozwód z moją matką w
Oberlandgericht w Szczecinie. Nazistowski rząd cofnął przydział pieniędzy
dla mnie i dla matki. Jako że w 1944 roku większość pracowników, oraz
personel sądowy uciekło na zachód, matka otrzymała list, w którym
napisano, iż ze względów na różnice pochodzenia małżeństwo
dobiegło końca. Mnie oddano matce, podział majątku miał się odbyć po
wojnie. Rozwód był niekompletny. Również nie wspomniałam, że na długo
zanim wyjechaliśmy, transporty ludzi ze wschodu przybywały przez Odrę. Byli
przywożeni promami, oraz wieloma łodziami ze wschodniej strony do
Trzebieży, i siedzieli na ziemi w porcie, oraz w parku, do czasu
kiedy zostali przetransportowani dalej ciężarówkami. Pochodzili z dalekiej
Rosji, Polski, Czechosłowacji i tak dalej.
Miałam przyjaciółkę, która przybyła z Ukrainy niemieckimi ciężarówkami
na zachód Niemiec. Patrzyłyśmy na to nieszczęście, do póki pewnego dnia,
nie nadeszła nasza kolej. Pielęgniarka czerwonego krzyża, która mieszkała
na przeciwko nas, powiedziała mi, że zmarło dziecko. Matka dziecka nie miała
czasu aby je pochować, więc ją poprosiła aby to ona zrobiła to za nią. A
tak przy okazji, obok nas znajdował się ratusz miejski Trzebieży (obecnie
stara szkoła), urząd nazistowski, na dole w tym budynku znajdowały się
magazyny z ubraniami, oraz innymi dobrami.
Stara
szkoła, przed wojna dom handlowy.
Wszystko było racjonowane, nic nie
można było kupić. Kolejna posiadłość obok nas należała do nadleśnictwa
(budynek Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego - już nie istnieje). Mieli
bardzo interesujący dom i piękny ogród. Zajmowali się leśnictwem. Na skos
od nas był dom (obecnie przedszkole) naszego doktora, który nazywał się Menzel
(po wojnie leczył pierwszych trzebieskich osadników). Dom był piękny wewnątrz a ze zewnątrz w ogrodzie rosły piękne
kwiaty. Żona doktora nie mogła sobie poradzić z nadchodzącymi zmianami,
zwariowała, poczym zmarła.
Przedszkole,
tuz po wojnie była to jedna z siedzib Wojsk Ochrony Pogranicza
Zbliżał się front, wyjechaliśmy na zachód Niemiec.
Pociągi zabrały nas z wieloma przystankami do Szczecina, a stamtąd dalej na
północ. W Ribniz wysiedliśmy z pociągu, ponieważ było za zimno. Zostaliśmy
przetransportowani ciężarówkami do Wurstow/Fishland. Bardzo małej ładnej
wioski. Dostałyśmy małe pomieszczenie z małym żelaznym piecykiem, abyśmy
mogły się rozgrzać. Życie nie było takie złe. Szczerze mówiąc podobały
mi się rowerowe przejażdżki poprzez Deich. Później Rosjanie podeszli bliżej.
Nasze miasto wywiesiło białą flagę na wierzy kościoła, więc obyło się bez walk. Z olbrzymim
hałasem, okrzykami do miasta wjechała armia radziecka (Mongoły)
Zabarykadowałyśmy drzwi, ale i tak oczekiwałyśmy naszego końca. No i
przyszli, sforsowali drzwi, szukali alkoholu i zegarków i wyszli. Nic nam się
nie stało
(Przy okazji, znalazłam kilka dat. Żyłyśmy w Wurstow/Fishland od 12 mara
1945 roku do 13 maja, później nadszedł rozkaz, aby wracać do domu. Byłyśmy
w drodze od 14 maja 1945 do 15 czerwca - jeden miesiąc, później moja matka
opadła z sił w Eggesin.)
Później przyszedł rozkaz zarejestrowania się. Stałyśmy w długiej
kolejce. Ludzie jak my, którzy przybyli ze wschodu, musieli wracać z
powrotem na pieszo. Więc o wyznaczonym czasie ruszyliśmy w podróż powrotną
do Trzebieży. Lecz jak tylko opuściłyśmy dom z kilkoma rzeczami
przewieszonymi przez rower, Rosjanie zabrali nam rower. Teraz większe pakunki
musiałyśmy zostawić za sobą. Zabrałyśmy tylko to co mogłyśmy same unieść.
Podróż do domu była wręcz nie do opisania. Widziałyśmy mnóstwo ludzi
"wracających do domów". Dołączyłyśmy do powozu z końmi.
Powiesiłyśmy bagaże po jego bokach i szłyśmy za nim. Wiele razy podjeżdżali
do nas na koniach pijani Rosjanie z karabinami maszynowymi. Przeszukiwali nasze
bagaże wewnątrz i na zewnątrz powozu i znowu odjeżdżali. To zawsze było
przerażające doświadczenie, ponieważ nie miałyśmy pojęcia co im chodzi
po głowie, zwłaszcza że większość z nich była pijana.
Myślę, że mniej więcej po 5 czy 7 dniach wędrówki, moja matka nie dała
rady. Ogarnęła ją niechęć i była bardzo słaba. Na szczęście to była
miejscowość Eggesin, gdzie matka miała ciotkę. To było jej rodzinne
miasto. Rodzina nas przyjęła, przebywałyśmy tam około 6 tygodni, do
momentu, w którym matka odzyskała siły na tyle, aby można było myśleć o
powrocie do domu. Namówiłam ją na podróż do Muetzelburg (Myślibórz). Tam
miałyśmy kilku przyjaciół. Nakarmili nas i kontynuowałyśmy podróż do
Trzebieży. Po drodze widziałam masę krów stojących w wodzie. Potrzebowały
być wydojone, były obolałe. Było również masę waliz z dobrymi
ubraniami, a nawet plik pieniędzy leżący na poboczu drogi. To nauczyło
mnie wartości rzeczy materialnych !
Sytuacja w naszym domu się nie zmieniła. Mój ojciec był w domu ze swoją
24 letnią kochanką, on sam miał 45 lat, a my znowu wprowadziłyśmy się do
małego pokoju na poddaszu. W tym okresie mój ojciec był tłumaczem
komendanta rosyjskiego. Pewnego dnia Rosjanin ze strzelbą wtargnął do domu
i rozkazał mnie oraz mojej matce wyprowadzić się kompletnie. Dlaczego, nie
mam pojęcia. Nie miałyśmy się gdzie podziać, ale znalazłyśmy miejsce do
odpoczynku na strychu w stodole mojej przyjaciółki. Następnego dnia moja
matka dostała pozwolenie od komendanta na zasiedlenie pomieszczeń, których
dzierżawcy wyruszyli na zachód. Nie było najgorzej. Znalazłyśmy łóżka,
które nadawały się do spania, ale musiałyśmy chodzić do lasu zbierać gałęzie,
aby ogrzać pokój.
W tym czasie oczywiście nie było sklepów aby coś w nich kupić, i nie było
jak poprosić innych ludzi o pomoc. Nie miałyśmy zapałek i musiałyśmy
nosić rozżarzone węgle od sąsiada do sąsiada by rozpalić ogień w piecu.
Nie miałyśmy również soli. Czasami miałyśmy szczęście i udawało nam
się wybłagać jakąś rybę. A więc gotowałyśmy ją i jadłyśmy bez
soli. Spróbujcie kiedyś. To było nasze jedzenie dzięki któremu przeżyłyśmy
przez długi czas - ryba. Później Rosjanie zebrali ludzi do pracy.
Hotel
Pflugrad, obecnie Miejski Ośrodek Kultury (MOK) ul. Portowa
Ja miałam sprzątać ulice i Hotel Pflugrad przy porcie. Armia niemiecka składowała mnóstwo rzeczy w głównej
największej hali. Było tam dużo proszku do czyszczenia zębów dla
armii. Później używałyśmy ryb i tego proszku, był różowy i ładnie
pachniał, więc gotowałyśmy z tego mydło, tego również nie miałyśmy.
Był to olej z ryb oraz Seifenstein (środek chemiczny który ktoś zostawił)
i z tego składało się mydło.
Moja matka dostała rozkaz szycia mundurów dla oficerów, mi kazano
pracować w kuchni. W Trzebieży stacjonowało kilka tysięcy Rosjan. Kuchnia
była w Persons, w miejscu do którego chodziliśmy do kina.
Sala
Persons (kino) Hindenburgstrasse
- obecnie ul. Kościuszki
Na sali żołnierze jedli, my - 5 kobiet obierałyśmy
ziemniaki od 6 rano do 21 wieczorem w małym budynku, w którym dawniej była
pralnia. Posiłki które jedli żołnierze składały się z kapuśniaku z
kaszą. Był kucharz z Estonii blondyn, który bardzo nas lubił i był dla
nas miły. Żołnierze dostawali również chleb, którego my nie dostawałyśmy,
ale miałyśmy zupę. Matka dostawała 1 bochenek chleba na tydzień. Więc
znowu przetrwałyśmy.
Później, jednego dnia niedaleko od nas usłyszałyśmy straszny hałas.
Osoba krzyczała i waliła w drzwi. To był mój ojciec, był uwięziony w
pralni. Miał możliwość ucieczki i ukrycia się w lesie, ale został złapany
i przewieziony do więzienia w Stettin-Messenthin ( (Mściecino - SS
Sonderlager Politz bei Stettin Ausenkommando Stutthof).
I mój ojciec, oczywiście zasługiwał na karę, i doczekał swojego
wielkiego momentu. Podziemna kopalnia złota, Krasnajarsk, Syberia, 26 lat.
Nigdy go więcej nie widziałam. Ale korespondowaliśmy ze sobą. Przeprowadził
się do Lwowa, zmarł w wieku 83 lat.
Krótki czas później ludzie z Trzebieży powiedzieli do mojej matki,
"Możesz się ponownie wprowadzić do swojego domu".
I takie właśnie jest życie. Moja matka została wyrzucona ze swej posiadłości,
na którą pracowała 16 lat, a teraz mój ojciec stracił również wszystko
po drodze na Syberie. Tak przy okazji wspomnę, że wdowa po niemieckim żołnierzu,
z którą żył mój ojciec, urodziła córkę. Raz
jeszcze wróciła zabrała resztę, później odeszła na dobre. Wprowadziłyśmy
się ponownie do pustego domu.
Wszędzie było głośno o tym, że wszyscy Niemcy będą musieli odejść,
ponieważ Trzebież będzie teraz polska. Także mówiono o tym, że młodzież
będzie deportowana na Syberię. Dla nas, z tego co pamiętam rozkaz
opuszczenia Trzebieży, przybył tego samego dnia, w którym barka opuściła
port. Żadnych przygotowań. Może inne osoby miały inne informacje.
W porcie stała olbrzymia barka. Ludzie
taskali swoje bagaże do portu i wchodzili na węższy pokład. Po obydwu
stronach stali polscy żołnierze, którzy co jakiś czas brali bagaże od
ludzi i wyrzucali je do wody. Matka wsadziła mnie na tą barkę, abym popłynęła
do Niemiec. Miała kuzyna w Ueckermuende, i do niego miałam jechać. Ona
została w tyle. Powiedziała, od kiedy jesteśmy na zachodniej stronie Odry,
minie krótki czas, i wszystko wróci do normy. Układ był na temat granic
wzdłuż Odry i Nysy.
Nie znam daty, kiedy moja matka opuściła Trzebież. Została by dłużej,
ponieważ pracowała dla polskiego lekarza, który ze swoją dziewczyną
mieszkał w domu Maylahn (obecnie sklep "Łukasz"), sklepie spożywczym na przeciwko naszej szkoły.
Sprzątała i gotowała dla nich. Ale usłyszała, że ja planowałam powrócić
do Trzebieży z Ueckermuende, a ona tego nie chciała, nie było komunikacji,
wiec zdecydowała się opuścić Trzebież. Były osoby które przekraczały
granicę na czarno. Za pieniądze można było zatrudnić tych przewodników
i przejść z powrotem do Trzebieży. Może mieli układy z celnikami, albo
znali niestrzeżone tereny ?
Więc została jeszcze około 6 miesięcy, kiedy ona z jeszcze jedną kobietą
opuściły ten teren czołgając się przez bagno do Ueckermunde. Nie mam pojęcia
gdzie to bagno mogło być, ale tam nie było patroli przygranicznych. Obraz
Trzebieży, gdy ją opuszczała był straszny. Rolnicy musieli pootwierać
drzwi od swoich stodół i chlewów, odwiązać zwierzęta, aby mogły się
wydostać. Teraz zwierzęta, konie, krowy, i inne wybiegły na ulice. Jeden koń
i jeden pies chodziły za moją matkom, więc zabrała je do domu. Możesz
sobie wyobrazić, koń i pies w twoim salonie ? Na drodze rosła koniczyna, mówiła,
że czegoś takiego jeszcze nie widziała. W momencie kiedy odeszła nie było
jeszcze wielu Polaków. Później już nigdy nie wróciła do Trzebieży. Nie miałam nic przeciwko temu, z tym miejscem wiązały
się same złe doświadczenia.
Barka była całkowicie przetłoczona ludźmi i ich dobytkiem. To była
ostatnia barka wypływająca z Trzebieży. Niektóre osoby miały okazję opuścić
Trzebież łodziami rybackimi już dawno temu. Historia jachtu "Admiral
von Trotha" była taka, że był on wypełniony ludźmi uciekającymi na
zachód przed końcem wojny, tak mi się wydaje. Moja matka miała przyjaciółkę,
która właśnie na jachcie Trotha miała wypłynąć. Nigdy nie wiedziałam co
się stało ze statkiem lub z ludźmi z niego dopóki nie przeczytałam artykułu
w gazecie w którym było napisane, że osiadł w Barth. Najwidoczniej, nie
udało mu się dotrzeć na zachód. Inne wielkie łodzie były zatopione na Bałtyku,
wszyscy ludzie podróżujący na nich utonęli. Tak przy okazji, gdy wszyscy
się już osiedlili próbowałam znaleźć swoje dawne szkolne wychowawczynie,
była rejestracja w Luebeck, ale wielu z nich nie mogłam znaleźć. Kila z
nich nie żyło i o tym akurat wiedziałam. Starsza Pani która mieszkała w
naszym domu, Pani Kloss, gdy wróciliśmy z Wurstow, już jej tam nie było.
Nikt nic o niej nie wiedział.
A więc, barka opuściła port późnym sierpniem pod wieczór. Przepłynęła
swoją trasę wzdłuż lewego brzegu wody, nie po środku portu, ponieważ
kapitan nie chciał abyśmy zostali odkryci. Czasami, jeśli zdawało mu się
że słyszy odgłos silników, zatrzymywaliśmy się po stronie wyższej wody
i po prostu staliśmy w bezruchu. Rano dopłynęliśmy do Ueckermunde. Tam
poszłam do kuzyna mojej mamy. Rodzina miała kilka zwierząt hodowlanych,
kawałek ziemi i ogród. Byłam powitana jako że byłam potrzebna do pomocy
przy żniwach. Ale gdy żniwa się skończyły, zostałam wysłana do mojego
dziadka w Angermuende ponownie.
DDR
Dziadek właśnie się ożenił ponownie, i nowa żona nie była zbyt szczęśliwa
z tego że miałam się do nich wprowadzić. Wiec poszłam do ratusza i znalazłam
pracę jako pokojówka dla nauczycielki i jej starszej matki. Miałam właśnie
14 lat. Miałam łóżko więc miałam gdzie spać, i robiłam wszystko co
zostało mi powiedziane, ale jeśli chodzi o jedzenie, to one również nie
miały go za dużo. Pamiętam jak kradłam kromkę chleba, musiałam go ułożyć
tak aby one nic nie zauważyły, że coś ukradłam. Wynajmowali pokój młodemu
chłopakowi, więc musiałam sprzątać pokoje, rozpalać ogień w salonie i
wykonywać inne zadania. Byłam już tutaj przez długi czas, ani słowa od
matki z Trzebieży. Oczywiście nie było ani poczty, ani telefonów, ani e-mali
!
Hedwig
Miroschnitschenko po ucieczce z Trzebieży 1947r.
|
Przywieźli właśnie dostawę buraków cukrowych aby zrobić syrop. Ja byłam
w pralni, wyciskając sok z buraków cukrowych. Aby było jasno po prostu
zostawiłam uchylone drzwi. Nagle zrobiło się ciemno. Spojrzałam zdziwiona na drzwi, a tam stała moja mama !
W końcu opuściła Trzebież, tak jak już
pisałam, razem z inną kobietom, załatwiły sobie drewnianą drabinę i czołgając się przez bagna, udało
im się dotrzeć do Niemiec po stronie DDR. Z Ueckermunde, do mojego dziadka,
do mojego nowego miejsca pracy, tam byłyśmy, znów połączone !
Pierwszym jej życzeniem było to abym znowu poszła do szkoły, więc podróżowałyśmy
z powrotem do Ueckermunde, tam była szkoła średnia, do której uczęszczałam
do momentu w którym ją skończyłam i później poszłam do gimnazjum w
Pasewalku. |
W momencie przyjazdu dostałyśmy mały pokoik w Ueckermuende. Teraz musiałam
się przenieść do Pasewalku.
Matce nie pozwolono przenieść się ze mną ! Te zasady prawne były szalone
! Musiała płacić za moją szkołę w Pasewalku moją i swoją rentę. Nie
było dla niej pracy, ponieważ nie wstąpiła do partii. Ale przed dewaluacją
pieniędzy w 1948 roku, cały czas mogła utrzymywać nad nas wodą poprze
handel wymienny. Chodziła do rolników wzdłuż Pasewalku, i negocjowała z
nimi aby dali jej małe produkty żywnościowe, z którymi podróżowała do
Berlina Zachodniego, który był zablokowany, i tam w sklepach oferowała te
produkty w zamian za ... guziki, igły, gwoździe, i inne rzeczy przydatne
rolnikom. Poczym wracała do rolników i tak w kółko. Chodziła również do
lasów otaczających Berlin, zbierała w nich kwiaty, robiła piękne bukiety
i sprzedawała je na głównych ulicach Berlina. Problem był taki, że
poprzez te wszystkie ewakuacje, naloty i tak dalej, byłam do tyłu z
angielskim i potrzebowałam korepetycji .Korepetycje prywatne kosztowały 7
marek za godzinę. A szkoła kosztowała 20 marek miesięcznie. Ale dla mojej
matki najważniejsze było to aby m dostała wszystko to czego potrzebuję. Jeśli
ona by nie robiła tego wszystkiego ja najprawdopodobniej bym nie przetrwała,
nigdy bym nie pisała, ani nie czytała po Angielsku i nigdy bym nie
wyemigrowała. Lecz kiedy nadeszła dewaluacja marek w 1948, każda osoba miała
po 70 marek i to wszystko ! A szkoła i czynsz musiały być nadal opłacane.
Gdy zobaczyłam jak poświęca się moja matka, zdecydowałam się na
opuszczenie szkoły i zostałam uczniem - pomocom dentystyczną. Nie zarabiałam
dużo pieniędzy, ale lepsze to niż nic. Opuściłam szkołę bez wiedzy
mojej matki. Jej się to nie podobało. Po krótkim czasie mój szef musiał
zamknąć laboratorium dentystyczne, a ja kontynuowałam moją pracę jako
uczeń w laboratorium dentystycznym w Greifswaldzie. Tam mogłyśmy się
przenieść znowu obydwie, i tam zakończyłam swoje egzaminy. Po krótkim
czasie pracy w Greifswaldzie znalazłam pracę w Berlin-Hoppengarten. Matka często
wpadała z
wizytą. Miałam teraz jakiś przychód, chociaż nadal nie wielki.
Izolacja
Berlina Zachodniego
Gdy ludzie w Berlinie mówili o torach kolejowych, które zostały zbudowane
wokół Berlina, oznaczało to kłopoty i izolację. Matce i mnie nie
dostarczano kartek żywnościowych, ponieważ nie głosowałyśmy, zdecydowałyśmy,
że to najwyższy czas na opuszczenie DDR. W tym czasie, 1952 rok, można było
nadal podróżować ze wschodu na zachód Berlina. Oczywiście była granica,
ale z dokumentami, i niebyt ciężkim bagażem można było przejść na zachód.
Musiałam wejść na pierścień
Berliński (kontrola policyjna) 2 razy aby iść do pracy i 2 razy aby wrócić
do domu. Każdego dnia brałam kilka przedmiotów (bardzo lekkich) i opuszczałam
z nimi przyjaciół z wschodniego Berlina.
Berlińskie obozy dla uchodźców
Kiedy w końcu wyjechałyśmy, miałyśmy tylko bagaż podręczny. W innym
wypadku, gdy ludzie nosili łóżka czy coś takiego, wsadzono ich do więzienia!
Więc znowu byłyśmy w podróży ! Zameldowałyśmy się władzom i poprosiłyśmy
o azyl. Oczywiście nie miałyśmy dobrego powodu, więc ja mogłam opuścić
obóz po 6 tygodniach i zostać wysłana do Zachodnich
Niemiec, ponieważ byłam młoda, miałam 20 lat, więc podpisałam kontrakt,
w którym miałam zagwarantowaną pracę jako pokojówka. Moja matka ponownie
musiała zostać. Miała 49 lat, za stara jak dla nich. Miała pozostać przez
2 lata w obozie w Niemczech Zachodnich.
W czasie w którym opuściliśmy Wschodnie Niemcy, czyli w sierpniu 1952 roku,
każdego dnia co najmniej 3000 osób przechodziło do Berlina Zachodniego.
Umieszczona nas w starej fabryce około 200 osób w każdej hali. Spaliśmy na
słomianych materacach. Czasami w nocy płakały i szlochały dzieci. Mieliśmy
jedną łazienkę i jeden kurek z bieżącą wodą w drodze na hale. Aby się
umyć, trzeba było stać w kolejce. Żywność była dostarczana przez
Czerwony Krzyż. Najczęściej była to zupa, chleb i kawa. Każdego dnia
trzeba było iść do wyznaczonych biur, aby zostać przesłuchanym i tak
dalej. Za każdym razem godzinami staliśmy w kolejce godzinami. Często słyszeliśmy,
że uchodźcy byli porywani i wywożeni z powrotem do DDR. Z naszych okien było
widać DDR.
Po około 6 tygodniach, ponieważ ja podpisałam, iż będę wykonywała prace
domowe przez pół roku, wyleciałam z Berlina. Moja matka musiała zostać,
była za stara miała 49 lat. Moje pierwsze doświadczenie z samolotem i lotem
ponad Radziecką strefą na zachód była strasznie szargająca nerwy. Mogliśmy
zostać zmuszeni do lądowania. Najpierw zostaliśmy przetransportowani do
obozu (baraków) a później w miejsce gdzie przebywały zdeformowane dzieci.
Ich rodzice je oddali, a kościół utrzymywał to miejsce. Musiałyśmy
wstawać bardzo wcześnie rano, modlić się przed śniadaniem, a później
wykonywać naszą pracę. Mycie, sprzątanie, gotowanie i tak dalej, dla tych
dzieci. Warunki były ciężki i kilka dziewczyn uciekło, ale policja
przywoziła je z powrotem. Obóz był na szczycie dużego wzgórza, zawsze był
w chmurach, lub mgle, a dojścia były śliskie. Ja nie uciekałam.
Zostałam zaplanowana do pracy u jednej rodziny w Gladbach. To był olbrzymi
dom, Pani miała sklep z narzędziami, miała 2 synów. cały dom był przeraźliwie
zimy, tylko biuro było ogrzewane. Więc byłam nieszczęśliwa. W gazecie
zauważyłam ogłoszenie, dla pomocy domowej zamieszczone przez angielską
rodzinę. Zadzwoniłam pod ich numer, przyjechali po mnie i od razu mnie
zabrali. Było to angielskie lotnisko w Erkelenz. Angielski oficer lotnictwa
ze swoją żoną i małym dzieckiem. Musiałam wszystko sprzątać, gotować i
zajmować się dzieckiem. Miałam 21 lat.
Po 1 miesiącu próby chciała abym podpisała z nią kontrakt na rok. Ale ja
byłam zobligowana do pracy w tym charakterze tylko przez 6 miesięcy !
Strasznie się zezłościła, pod zarzutami typu: głupi Niemcy, zażądała
abym podpisała kontrakt, albo wyniosła się z ich domu w przeciągu 10
minut. WYNIOSŁAM SIĘ PRZEZ 10 MINUT!
Miałam szczęście że tłumacz angielsko - niemiecki zabrał mnie swoim
motorem na kolejny przystanek autobusowy. I dał mi trochę pieniędzy na
autobus. Opuściłam lotnisko w Erkelenz i pojechałam do Moechen-Glad z
powrotem. Ktoś w obozie w Berlinie dał mi adres swojej ciotki. Mówił, że
jeśli będę potrzebowała pomocy, mam do niej iść.
I tak stałam przed jej drzwiami, przedstawiłam się i opowiedziałam jej
swoją historię. Ona zapytała "Czy potrafisz robić na drutach ?"
oczywiście że potrafiłam. Ona robiła swetry dla ludzi więc jej pomagałam
a ona mnie żywiła. Do pewnego dnia w którym przeczytałam ogłoszenie, że
potrzebna jest pomoc dentystyczna w Duesseldorfie. Moja podróż do dentysty
skończyła się tak, że zatrudnił mnie od ręki. Znalazłam małe
mieszkanie w Kaiserswerth/Rhein, w pobliżu zamku króla Barbarossa na 10
miesięcy, więc wszystko szło po mojej myśli. Później znalazłam mały
pokoik w mieście na 5-tym piętrze, pod dachem. Toaleta była na pierwszym piętrze.
W każdym bądź razie, Niemcy były strasznie przeludnione uciekinierami z
Niemiec Wschodnich i dalszych części Europy Wschodniej, nie można było
znaleźć miejsca w którym można by zamieszkać, poza bardzo drogimi.
Zostałam w Duesseldorf około pięciu lat, później zdecydowałam przenieść
się na południe. Duesseldorf był bardzo zanieczyszczony chemicznie i miałam
okropną alergię. Wiec poszłam na kurs pisania stenograficznego i pracowałam
dla firmy samochodowej Mannesmann w Monachium.
Kiedy miałam zaledwie 16 lat zadecydowałam opuścić Niemcy, a nawet i Europę.
Aby być z daleka od problemów i kłopotów przez jakie przeszliśmy. Dlatego
właśnie zdecydowałam aby uczyć technik dentystycznych, ponieważ ludzie na
świecie wcześniej czy później będą potrzebowali sztucznych zębów. A
Europa zawsze była w stanie zimnej wojny, już od długiego czasu. Z
Rosyjskimi czołgami stojącymi w lasach wschodnich Niemiec, pomyślałam, że
zajmie im mniej niż 48 godzin aby przedostać się do Niemiec zachodnich.
Na Octoberfest w Monachium w restauracji, była młoda para ludzi z Florydy. Ciężko im było
zrozumieć co było w menu. Młody człowiek próbował im pomóc, ale jego
angielski był dla nich za słaby, aby mogli zrozumieć to co on powiedział.
Zaoferowałam swoją pomoc. Wytłumaczyłam im jakie są dania a oni byli mi
bardzo wdzięczni. Potem powiedzieli mi , że może mogła bym im doradzić
rozwiązanie kolejnego problemu. Mieli wypożyczony samochód w Skandynawi u
Diesel motor. Zanim zrozumieli jakie paliwo mają tankować, zawsze wlewali złe.
Jak by to się miało zdarzyć, pracowałam dla fabryki Mannesmann, firmy założonej
przez Augusta Diesel. Wzięłam ich numer telefonu, zapytałam mojego szefa,
czy można im jakoś pomóc, a on pokierował mnie do Sched 16, było tam dużo
znaków "diesel" weź znak i daj go Ammies, tak powiedział. Pracowałam
tam jako pisarka biurowa.
Moi amerykańscy przyjaciele nalepili znaczek Disla na ich samochód i nie
mieli więcej kłopotów. Później przysłali mi kartkę na Boże Narodzenie
ze Świętym Mikołajem na plaży. Korespondowaliśmy ze sobą.
W międzyczasie przeprowadziłam się do Garmisch-Partenkirchen, ponieważ miałam
tam chłopaka. Pracowałam dorywczo jako sprzątaczka, urzędniczka, cokolwiek
mogłam znaleźć, do czasu kiedy w końcu wylądowałam jako prywatny urzędnik
biurowy sił zbrojnych Amerykańskich, ze względu na moją znajomość
angielskiego, zarabiałam od razu więcej pieniędzy.
Moja matka, w międzyczasie, po dwóch latach obozowego życia w Berlinie,
pojechała do Deasseldorfu. Miała tam przyjaciela postanowili się pobrać,
ponieważ wtedy przysługiwało by im dwupokojowe mieszkanie.
Moja plany emigracyjne, jakkolwiek, cały czas się umacniały. Więc zwróciłam
się do kościoła, aby mi pomogli. Znaleźli by dla mnie sponsora z ziemią,
dla których trzeba było przez jakiś czas pracować, jako pracownik najemny.
Kraje takie jak Kanada czy Australia były łatwo osiągalne. Trzeba było być
tylko zdrowy gdy się było zbiegiem ze wschodnich Niemiec.
Ale moja para z Octoberfest zapytała mnie, czy jest coś co mogli by dla mnie
zrobić .Więc miałam odłożone pieniądze na podróż i tak dalej, ale mogłam
wykorzystać sponsora. Wtedy była bym od razu WOLNA. Oni skontaktowali się
ze swoim zięciem, który był pilotem samolotu, on przybył do Garmich aby się
ze mną spotkać, później jego żona, i zgadnij co, Oni mnie za
sponsorowali, To był czerwiec 1961 roku. Miałam prawie 30 lat.
Cieszę się, że doceniasz moją historię. I jeśli ja mam obraz tego co się
działo i jakie były warunki do 1947 roku, ponieważ moja matka tam została,
byłoby bardzo interesujące dla mnie, gdyby jakaś osoba z Polski powiedziała
szczerze, jak wyglądało życie gdy w Trzebieży osiedlali się pierwsi
Polacy. Pamiętam, że armia czerwona zabrała wszystkie dobra, takie jak
pianina, meble itp. i transportowała to ciężarówkami do Rosji. Fabryka
Hydrierwerke, oczywiście, również powędrowała do Rosji, a nawet i tory
kolejowe zostały rozebrane. Myślę, że o tym wiesz. Nie zostawili
kompletnie nic. Musiało być niezmiernie ciężko osiedlić się tam i zacząć
jakoś żyć. Były domy, w porządku, ale co z jedzeniem ? Sądzę, iż
znajdziesz osobę, która to opisze tak jak ja to zrobiłam ?
W czasie spisywania tej historii przypomniało mi się jeszcze kilka zdarzeń.
W Schiffsjungenschule "Stettin"
(obecnie Centralny
Ośrodek Żeglarski) była przetwórnia ryb, kobiety czyściły tam
ryby, na rzecz wojsk rosyjskich.
Schiffsjungenschule
"Stettin",
obecnie COŻ
Zanim przyszli Rosjanie, wiele niemieckich żołnierzy
przychodziło na plaże w Trzebieży, nie do portu, i najprawdopodobniej,
przeprawili się łodziami do Szwecji. Ponieważ na plaży leżały olbrzymie
ilości żywności, jak kartony jajek, butelki alkoholu, puszki z jedzeniem i
tak dalej. To było na długo zanim przyszli Rosjanie.
Plaża - widok z lotu ptaka
Zdarzały się również tragiczne wypadki. Po okupacji Rosyjskiej, w wielkim domu obok obecnej księgarni, na przeciwko sklepu mojego ojca, żyła rodzina
Haak. Mieli kilka dorosłych córek. Pewnego razu rosyjski żołnierz szukający
kobiety próbował pochwycić jedna z nich. Ona go odepchnęła, on poleciał
na piec. Miał przy pasie kilka granatów, które eksplodowały, wszyscy zginęli.
To zdarzenie opowiedziała mi pielęgniarka Czerwonego Krzyża, która pracowała
z doktorem Menzel. (Ta sama która pochowała martwe dziecko).
Kolejna straszna rzecz miała miejsce, gdy niemiecki żołnierz wrócił do
domu do Trzebieży aby być ze swoja rodzina, żona i 4 dzieci, kiedy kilku
rosyjskich żołnierzy chciało zgwałcić ta kobietę. Mąż próbował jej
bronić i walczył z agresorami. Podcięto mu gardło, kobieta została zgwałcona
przez wszystkich żołnierzy, na oczach jej dzieci. Po tym zdarzeniu kobieta
uciekła do lasu i się ukryła. Jej bliscy przynosili jej pożywienie,
ponieważ nie opuszczała lasu. W jakiś sposób
dostała się na teren Ueckermunde, dzieci dorosły i jedno po drugim wyjechały
na zachód. Dzieci wynajęły swojej matce ładne mieszkanie, ona straciła
rozum i zmarła w szpitalu dla psychicznie chorych. Ta historie opowiedziała
mi siostrzenica tej kobiety. Była ona moja dobra przyjaciółka, nie wróciła
nigdy więcej do Trzebieży.
Gdzieś wokół Trzebieży były pola minowe. Jeden rybak, ja
i moja matka odwiedziłyśmy go w Dortmund, on strącił nogę, ponieważ
nadepnął na minę. I odświeżając moja pamięć wdaje się, ze inny człowiek
z Rosji, Prochno, przyjaciel mojego ojca, również zmarł rozerwany przez minę.
Później widzę piękny obraz mojej szkoły. Na jej tyłach był mały
sklepik z jedzeniem. Pewnego dnia wróciłam do domu, po odwiedzinach u mojej
przyjaciółki, zobaczyłam ulicy całkowicie wypełnioną ludźmi. Po obydwóch
stronach stali Rosyjscy żołnierze z karabinami maszynowymi. Nie miałam pojęcia,
co się dzieje. Ale zanim się zorientowałam, również byłam w
tym tłumie. Żołnierze krzyczeli "dawaj, dawaj!" i zmuszono nas do
wejścia do piwnicy pod tym małym sklepem z jedzeniem znajdującego się za
szkoła. Zostaliśmy zepchnięci do piwnicy na dole jak sardynki. Ciężko było
oddychać. O co w tym chodziło, nie mam pojęcia. Oczywiście myśleliśmy,
że nas pozabijają. Później zabrali na zewnątrz jedna kobietę. Czekaliśmy
na strzał. Nie było żadnego strzału. Myśleliśmy ze ja zgwałcą. W każdym
bądź razie tkwiliśmy tam cała noc. Żadnych wyjaśnień. Następnego ranka
wypuszczono nas. Ktoś nam powiedział, ze została dla Niemców wprowadzona
godzina policyjna - więc przesiedziałam jedna noc w wiezieniu. Moja matka
nie miała pojęcia, co się ze mną dzieje.
E.
Jensen
odnalazła piwnice (dom przy ul. Szkolnej) w której była przetrzymywana - zdjęcie z ostatniej
wizyty w Trzebieży 1.07.2003
Napisałeś, ze inni ludzie - Niemcy, którzy odwiedzili Trzebież nie
opowiedzieli takich rzeczy jak ja. Może być kilka
przyczyn.
1. Czy oni również uciekli i zostali zmuszeni do powrotu do
domu w Trzebieży? Sprytniejsi ludzie uciekali od razu tak daleko na zachód
jak to tylko było możliwe. Oni oczywiście nie musieli wracać do domu. I
wielu z tych, którzy odwiedzają teraz Trzebież nie byli tam podczas
rosyjskiej okupacji, ludzie ci mieli inne przeżycia.
2. Mówić wszystko znaczy odsłaniać się. Może to być wstydliwe, gdy ktoś,
kogo nie znasz, zna wszystkie szczegóły twojego życia, i to jest twoja własna
wina. Mówią: mówienie jest srebrem, milczenie zaś zlotem.
3. Mogą również nie chcieć abyś ty, osoba mieszkająca
teraz w Trzebieży, czul się źle z powodu dawnych jej mieszkańców.
Mam nadzieje, że nie będziesz się
po tym czul źle. To się zdarzyło bardzo dawno temu, i czasy były inne.
Eryka Jensen
W dniach 28.06.2003
do 6.07.2003 E. Jensen odwiedziła Trzebież ponownie. Jej
wspomnienia drukowane są też na stronach "Magazynu
Polickiego"
Dalszy ciąg wspomnień wkrótce.
Tłumaczenie: Marcin Kowalik
|